Trasa do Rumunii – dzień 1 i 2 – Polska, Słowacja, Węgry
Mieszkamy w północno-wschodniej części Polski, dzięki czemu na Podlasie i Suwalszczyznę mamy blisko, ale do Rumunii już nieco dalej. Nasza trasa do prowadziła więc przez wschodnią ścianę kraju. Z uwagi na to, że czas na nie gonił, dojazd postanowiliśmy rozbić na 2 dni, z czego pierwszy przypadł na trasę po Polsce, drugi dzień na przejazd przez Słowację, Węgry, do celu, czyli do Rumunii.
Trasa do Rumunii – dzień 1 – Polska
Do przejechania pierwszego dnia mieliśmy 597 km, trasą S19, wprost na przejście graniczne w Barwinku. Droga minęła w miarę spokojnie, mimo tego, że w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego dopadła nas hiper burza.
Na nocleg znaleźliśmy godną polecenia miejscówkę w okolicy miejscowości Tylawa. To pole namiotowe Stasiana. Bardzo sympatyczna miejscówka na bezpłatny nocleg, zarówno „po trasie”, jak i podczas zwiedzania Beskidu Niskiego.
Trasa do Rumunii – dzień 2 – Słowacja, Węgry, Rumunia
Noc minęła spokojnie, mimo tego, że na polu namiotowym było trochę ludzi. Rano ruszyliśmy na Słowację. Była niedziela, więc na lokalnych drogach było całkiem pusto i spokojnie. Mimo alertów pogodowych o lokalnych podtopieniach, droga przez Słowację i Węgry minęła szybko i spokojnie. W końcu mieliśmy dużo mniej do przejechania, bo tylko 258 km.
Zrobiliśmy sobie trochę pod górkę, ponieważ mimo wykupionej winiety na drogi węgierskie, ruszyliśmy drogami niepłatnymi, ot tak z ciekawości. Okazały się słabe w widoki, za to bogate w dziury. W sumie wiele ciekawostek nie zobaczyliśmy, ale fakt, że zaliczyliśmy Węgry „poza trasą” 🙂
Granicę Węgry – Rumunia przekroczyliśmy w miejscowości Vallaj. Mieliśmy dużo szczęścia, bo czas oczekiwania wyniósł nas tylko jakieś 20 minut. Kontroli praktycznie nie było. Ot taka formalność.
Rumunia przywitała nas ładniejszą pogodą. Prawie nie padało, a i gdzieniegdzie zaczęło pojawiać się słońce. Kierowaliśmy się w stronę Gór Apuseni. Droga poprowadziła nas przez małe wioski i miasteczka, powoli zapowiadając czekającą na nas przygodę.
W końcu trochę zgłodnieliśmy, więc przy pomocy P4N (czyt. Park 4 Night) znaleźliśmy miejsce na obiado-przystanek, blisko drogi – bardzo fajną łąkę za miejscowością Crasna, a przed miejscowością Cizer. Możemy ją zdecydowanie polecić na nocleg. Jeśli jesteście zainteresowani, bardziej szczegółowo opisaliśmy ją tutaj: miejscówka Cizer, Rumunia.
Po krótkiej przerwie, smacznym obiedzie- samoróbce i krótkim spotkaniu ze stadem krów (ahhhh, jak cudownie dzwonią ich dzwonki), ruszyliśmy dalej Apuseni i tam napotkaliśmy miasto Huedin.
Huedin
Na północnym skraju Gór Apuseni napotkaliśmy miasto, które zatrzymało nas na chwilę. Oj tam zatrzymało. Wryło nas w ziemię. Bo jak inaczej zareagować na szpaler złotych i srebrnych domów, czy raczej pałaców, pojawiających się raptem pośrodku niczego? Zatkało nas i po prostu wyleciałam z busa z aparatem by uwiecznić na zdjęciach to bogactwo i przepych. Bo tak wygląda Huedin.
Huedin to miasto, w którym górę wzięła architektura inspirowana cygańskim gustem. Gdyby podjąć się opisania go kilkoma słowami, to pewnie byłyby to: chaos, przepych, kicz, szaleństwo. Bo jest tu wszystko: fantazja, odwag i pieniądz. Całość przy tym wygląda tak…. onieśmielająco, bo w końcu trzeba mieć niezły potencjał finansowy i organizacyjny by taką konstrukcję wybudować.
Domy rodzin cygańskich odróżniają się od innych stylem budowy. Nam na myśl przywiodły chińskie pagody, ale pewnie to nieprawidłowy kierunek myślenia. Wyglądają jak wysokie domy-pałace. Z wielopoziomowymi dachami, wieżyczkami, zdobieniami. A wszystko srebrne lub złote. Zdobieniem bram pewnie zajmują się złotnicy, bo ja nie wiem jak nawykręcać tak skomplikowane wzory. Dla kontrastu mamy tu kłębowisko kabli elektrycznych nad ulicami oraz kontrowersyjne pomysły umieszczenia zdjęć mieszkańców na fasadach budynków. A tak! Kto bogatemu zabroni 🙂
Te domy to swego rodzaju dzieła, dość kontrowersyjne, ale jednak 🙂
Gdzie spać?
Jako, że trochę już przejechaliśmy, skierowaliśmy się w stronę miejsca, które zaplanowaliśmy na nocleg. To świetna miejscówka nad jeziorem w górach Apuseni. Miało być pięknie, ale pogoda pokrzyżowała nam plany.
Miejscem, które wybraliśmy na nocleg był cypel nad jeziorem Belis-Santanele w Górach Apuseni. Wypatrzyliśmy je gdzieś na grupach internetowych i wydało się nam wyjątkowo piękne i dlatego stało się celem pierwszego dnia naszej wyprawy.
Do cypla dojechać nie było łatwo. Najpierw trafiliśmy do miejscowości Belis gdzie zakupiliśmy pysznego arbuza, a następnie pojechaliśmy leśną drogą w kierunku jeziora. Niestety naszej wyprawie nie sprzyjała ani droga, która była bardzo wąska i wyboista, ani pogoda, która od kilku dni utrzymywała się w fazie deszczy i wiatrów. Skutek? zimno, wilgotno i ślisko. To nic, że ładnie, ale ciężko, że szok.
Jechaliśmy powoli w kierunku cypla drogą, która wydawała się drogą donikąd. Trudno było uwierzyć, że uda się z niej zjechać na jakąkolwiek plażę, czy nad brzeg jeziora. Nawet nie wiedzieliśmy, czy będzie gdzie zawrócić, ponieważ po prawej stronie był las, a po lewej dość strome urwisko. Dodatkowo, godzina robiła się już późna.
Ostatecznie znaleźliśmy zjazd. Stromy, wąski, ale był. Zjechaliśmy nim nad jezioro i praktycznie zakotwiczyliśmy się w myśli, że to będzie nasze miejsce na nocleg.
Początkowo było hiper pięknie. Ludzi niewiele. Kilku lokalnych mieszkańców odjechało. Pozostała jedna przyczepa i mieszkańcy pobliskiego domku. Pusto, pięknie i dziko. Zrobiliśmy sobie ognisko nad brzegiem wody, Piotrek zarzucił wędkę. Było pięknie, mimo, że trochę wietrznie, bo miejsce jest naprawdę wyjątkowe.
Tuż przed zachodem słońca nad jezioro nadeszły czarne chmury. Zerwał się wiatr, który aż szarpał samochodem. Nadchodziła burza. Biorąc pod uwagę ulewny deszcz i fakt, że staliśmy się dużo poniżej poziomu drogi, co uniemożliwiłoby nam ewakuację w przypadku podniesienia poziomu wody, zdecydowaliśmy się na powrót w ciemnościach na nieco wyżej położony tereny, w pobliże miejscowości Belis.
Udało się na wjechać pod górkę, Dukatek po raz kolejny wykazał się tu charakterem 🙂 i skierowaliśmy się leśną, ciemną już drogą w kierunku Belis.
Miejsca na nocleg w Belis w Górach Apuseni
Opcje mieliśmy dwie: Jedną z nich był parking w pobliżu monasteru. Utwardzony, duży, za darmo. Wybraliśmy jednak miejscówkę tuż za miastem, na łące, w pobliżu zarośniętej lasem doliny. Udało się nam tam wjechać omijając miejsca podmokłe, jednak podczas deszczu byłoby to dość ryzykowne, zwłaszcza ciężkim autem. Gdy rano rozejrzałam się po okolicy, w pierwszej kolejności zauroczyły mnie widoki leśnej doliny leżącej poniżej, w drugiej zmroziło przemoknięte podłoże, na którym stał nasz Dukatek. Ale dał radę! Spokojnie wydostał się z mokrej łąki i wyprowadził nas na utwardzoną nawierzchnię.
Niemniej jednak, gdy wolicie nocleg bez ryzyka, sugerujemy wybrać ten parking koło monasteru. Utwardzona nawierzchnia da gwarancję wyjazdu.
a teraz…. ruszamy dalej, po nowe przygody!
dlaczego warto wybrać się do Rumunii?
Turda- piękna kopalnia Soli, wąwóz i tyrolka